Zawieszeni w próżni - tak w skrócie można opisać los dziesiątek tysięcy uchodźców, którzy znajdują się w Grecji. Po pożarze obozu Moria na wyspie Lesbos oczy świata znów zwróciły się na migrantów z Afganistanu czy Syrii. Jak wygląda sytuacja w obozach dla uchodźców? Moria. To słowo przebija się podczas rozmów z uchodźcami w całej Grecji. Obóz na wyspie Lesbos, który oficjalnie pełnił rolę tymczasowego ośrodka detencyjnego, został zbudowany pięć lat temu. Miał pomieścić 3 tys. osób. W końcu mieszkało w nim ponad cztery razy doszczętnie spłonęła w nocy z 8 na 9 września tego roku. Greckie władze mówią o celowym podpaleniu przez samych migrantów. Z kolei uchodźcy wskazują na skrajną prawicę i mieszkańców Lesbos, sfrustrowanych statusem quo wokół obozu. Ponad 12 tys. osób zostało bez schronienia - wielu z nich już wcześniej nie miało dachu nad oddalona o około 20 kilometrów od tureckiego wybrzeża to pierwszy punkt, do jakiego trafiają migranci. Obecnie głównie z Afganistanu i Syrii. W środku nocy, w kompletnej ciemności, na przeciążonych pontonach podejmują próbę pokonania Morza Egejskiego. Wcześniej zostawili przemytnikom całe oszczędności życia. Bici, poniżani, pozbawieni godności przez szmuglerów przybywają do Grecji z nadzieją na pomoc. Zamiast tego wita ich hasło: „witajcie w piekle”. Zobacz także Zapewnienie opieki w jednym miejscu dla ponad 12 tys. migrantów przerastało greckie władze, organizacje międzynarodowe i NGO-sy. Uchodźcy z Lesbos i innych greckich wysp myślą tylko o jednym – wydostać się na stały ląd. Co ich czeka w Grecji kontynentalnej?Obóz zamazany na mapachOd początku roku do Grecji przybyło ponad 12,3 tys. migrantów. Ponad jedna trzecia z nich pochodzi z Afganistanu – nieco mniej z Syrii. Obozy dla uchodźców rozsiane są po całym kraju. Tylko kilka z nich znajduje się względnie blisko największych miast. Zdecydowana większość jest z dala od zabudowań i spojrzeń przypadkowych jest w przypadku Malakasy, oddalonej o około 30 kilometrów na północ od Aten. Na miejsce dojeżdżamy taksówką. Wysiadamy przy niewielkim placu obok głośnej autostrady i dwóch bram wejściowych. Jedna prowadzi do obozu dla uchodźców, a druga do greckiej bazy wojskowej. Takie sąsiedztwo sprawia, że Malakasa jest zamazana na zdjęciach satelitarnych. Podobnie jest z innymi ośrodkami dla uchodźców w Grecji, które powstają na wojskowych terenach. Obóz był budowany dla 1000 osób. Obecnie mieszka w nim znacznie nie są tutaj mile widziani. Oficjalnie obozy są zamknięte dla osób z zewnątrz. Powodem pandemia koronawirusa. Nikt jednak nie zakazuje mieszkańcom obozów przyjmować gości. We wtorkowe popołudnie brama obozu jest otwarta. W niewielkim kontenerze obok spoglądnęła na nas kobieta w średnim wieku – prawdopodobnie z administracji ośrodka. Niezaczepiani przez nikogo idziemy dalej. Mamy szczęście. Niektórzy dziennikarze i aktywiści są zatrzymywani nawet kilkaset metrów od obozu przez grecką policję, która nakazuje usunąć wykonane na miejscu zdjęcia i filmy. fot. Piotr Drabik Na gołej ziemi postawione są długie rzędy białych kontenerów. Mogą je zajmować migranci, którzy czekają na główną rozmowę w sprawie statusu uchodźcy albo otrzymania azylu. Pozostali mają do wyboru namioty lub spanie bez dachu nad głową. Uchodźcy budują prowizoryczne schronienia w każdym możliwym miejscu. Bez przerwy panuje ruch – jedni właśnie przyjechali z nadzieją na lepsze warunki niż na Lesbos. Inni opuszczają Malakasę i ruszają w dalszą nam Fereshte – 17-letnia Afganka, która w obozie Malakasa mieszka z siostrą od pół roku. Angielskiego nauczyła się jeszcze w Iranie, skąd całą rodziną podjęła próbę dostania się do Europy. Bez tłumacza rozmowa z uchodźcami jest praktycznie niemożliwa. Jeśli już znają angielski, to zazwyczaj tylko kilka słów. W kontenerach i namiotach żyją obok siebie całe rodziny z różnych części świata. Wdowy, weterani, dzieci, robotnicy, profesorowie czy byli z dumą pokazuje swoje zdjęcia, kiedy przed laty był dziennikarzem telewizyjnym. Nienaganna fryzura, dopasowany garnitur. Absolwent studiów rolniczych z afgańskiej prowincji Farjab, przy granicy z Turkmenistanem, z czasem zostawił media dla lokalnej polityki. Posada szefa dystryktu okazała się początkiem jego kłopotów. Zobacz także - Talibowie chcieli na mnie napaść. Zdołałem uciec przez okno i pobiegłem przez kilka sąsiednich posesji. Słyszałem za sobą tylko strzały – wspomina. Rozmawiamy w cieniu drzew, kilkanaście metrów od obozowej drogi. Co chwilę przejeżdża po niej biały samochód z ochroniarzami. Nie zapewniają oni jednak bezpieczeństwa migrantom, tylko dbają o usunięcie ciekawskich z uchodźcy, który Afgańczyk dostał z rodziną od greckich urzędników, miał mu pomóc. Zamiast tego, mierzy się z samymi problemami. Musiał opuścić Lesbos, bo jako zidentyfikowany uchodźca nie ma prawa do miejsca w ośrodku dla migrantów. Dzięki wsparciu filantropki z zagranicy kupił bilet do Aten. Za pożyczone od przyjaciół 900 euro przez trzy miesiące wynajmował mieszkanie w greckiej stolicy. Gdy pieniądze się skończyły z rodziną przyjechał do Malaksay, bo nie miał gdzie się podziać. fot. Piotr Drabik Teraz mieszka z rodziną z namiocie. Dodatkowo ktoś ukradł mu kartę płatniczą, na którą dostawał 140 euro miesięcznie na utrzymanie rodziny. - Moja córka ma poważne problemy z sercem, powinna mieć operację w szpitalu. Zostało to zdiagnozowane na Lesbos, ale nie było żadnej pomocy ze strony urzędników – wskazał Shermohammad. "Mamo, gdzie jest nasz dom?"Ręce z bezsilności rozkłada również Roqaye. Afganka, która urodziła się w Iranie, zapewnia, że przed przybiciem na Lesbos jej syn był zdrowy. Po Morii ma problemy z nogami oraz stany lękowe. W obozach trudno dostępna jest podstawowa opieka zdrowotna, a co dopiero pomoc psychologiczna. Po ubiegłorocznym pożarze na Lesbos Roqaye z mężem i 11-letnim synem zdecydowała się wyjechać na własną rękę na stały ląd. - Mój syn od momentu pożaru ma koszmary. Boi się, że nasz namiot znów będzie w ogniu – dodaje. Afganka podczas rozmowy zalewa się łzami, kiedy wspomina przeprawę z Turcji do Była noc. Jeden z przemytników powiedział, że musimy ruszać i rozdzielił całą naszą rodzinę w różnych samochodach. Mój syn nosi okulary i ma problemy ze wzrokiem. Przemytnik krzyczał do niego, że musi biec. Kiedy syn nie miał sił, przemytnik groził mu. A kiedy wołał, że chce do mamy, ten zaczął go bić. Z kolei, kiedy sama pytałem, gdzie jest mój syn, kolejny z przemytników sięgnął po nóż i powiedział: zamknij się!Rodzina Roqaye spotkała się dopiero na łodzi, która cały czas nabierała wodą. Nie spodziewała się, że Europa przyjmie ją z otwartymi ramionami. Ale to, co doświadcza w Grecji nie może nazwać spokojem. - Przybyliśmy tutaj po lepszą przyszłość, a co mamy? Mój syn czasem mnie pyta: mamo, gdzie jest nasz dom? Dlaczego nie mogę się tutaj uczyć? Jedyne, co mogę zrobić, aby chronić moje syna to nie wypuszczać go samego po obozie – opowiada. Zobacz także Dla uchodźczyń miejsca takie, jak Moria i Malaksa, to szczególna próba. Molestowanie, gwałty, a nawet fizyczne ataki nie należą do rzadkości. Ofiary nie mogą liczyć na żadną pomoc. - Tutaj jest dużo tych samych problemów, co na Morii. Na przykład dziecko zostało zgwałcone przez jakiegoś mężczyznę. Z tego powodu bałam się wypuszczać mojego syna samego po obozie. Wszyscy tutaj znają tę historię. Większość z tych rzeczy dzieje się w ukryciu i nikt ich nie zgłasza do administracji obozu – po obozie Malakasa, gdzieniegdzie można natknąć się na plandeki z niebieskim logiem i skrótem UNHCR. Biuro Wysokiego komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców jest jedną z głównych organizacji odpowiedzialnych za pomoc migrantom w Grecji. Tymczasem uchodźcy, z którymi rozmawialiśmy, wskazują na bierność urzędników ONZ-tu. fot. Piotr Drabik - Każdego miesiąca wizytujemy ośrodki recepcyjne i obozy dla uchodźców. Sprawdzamy sytuację na miejscu. Następnie sporządzamy raport, który trafia do naszej centrali w Atenach. W przypadku nieprawidłowości kontaktujemy się w z greckimi władzami – wyjaśniła nam Christina Papazoela, z biura UNHCR w Salonikach. Przez dziurę w płocieNa brak zainteresowania ich problemami wskazują także uchodźcy z obozu Diavata. To już północna Grecja, ponad 9 km na północny-zachód od centrum Salonik. To wyjątek, bo zazwyczaj ośrodki dla migrantów powstają pośrodku niczego. Na miejsce znów przyjeżdżamy taksówką, ale regularnie zatrzymuje się również autobus. Nie warto próbować podchodzić pod główną bramę obozu, przez którą przejść mają problemy nawet członkowie rodzin uchodźców.– Mówią mi, że nie mam prawa tutaj przychodzić - podkreśla Asadi. Razem z nim wchodzimy do obozu przez jedną z dziur w ogrodzeniu, niepokojeni przez nikogo. Afgańczyk mieszka na co dzień w Niemczech, ale regularnie odwiedza siostrę mieszkającą w Diavacie. fot. Piotr Drabik Po kilku minutach rozmowy już mamy zaproszenie do kontenera. W środku niewielki aneks kuchenny i dwa pomieszczenia – w jednym razem mieszka piątka dzieci. Najmłodsze ma 4 miesiące. Po twarzy siostry Asadiego widać, jak rysuje się grymas bólu. Kobieta cierpi na raka ginekologicznego. Lekarze w greckim szpitalu nie chcą ją przyjąć, bo jest migrantką. Wraz z mężem dopiero za dwa lata ma odbyć rozmowę w sprawie ewentualnego statusu uchodźcy czy azylu. – Naprawdę nie wiem, jak mam jej pomóc – mówi wcześniej wyjechał z Afganistanu i udało mu się dostać do Niemiec, gdzie obecnie mieszka i pracuje. Z kolei jego siostra z własną rodziną przed rokiem podjęli próbę dostania się do Europy. Mąż kobiety był kierowcą afgańskiego premiera Abdullaha Abdullaha. Na smartfonie pokazuje nam film z ataku talibów na konwój, w którym jechał z prominentnym politykiem. Islamscy ekstremiści chcieli, żeby przekazywał im informacje o planach premiera. Zobacz także Ucieczka z Afganistanu wydała mu się jedynym wyjściem. Od pół roku rodzina mieszka w kontenerze w Diavacie. Jego stan pozostawia wiele do życzenia. Asadi pokazuje nam wodę wylewającą się z łazienki oraz grzyb na ścianie w pokoju ogrodzeniem Diavaty, w której oficjalnie jest miejsce dla ponad 900 uchodźców, rozbijane i zwijane są ciągle namioty. To uchodźcy, którzy nie mają pozwolenia mieszkać w kontenerach. – Grecka policja przyjeżdża tutaj, zatrzymuje ludzi i potem ich deportuje – opowiada nam 18-letni Muhammad z Afganistanu. Podobne relacje słyszymy od innych uchodźców. Zapytaliśmy o stanowisko grecką policję. Odpowiedzi wciąż brak. fot. Piotr Drabik Muhammad zanim dotarł do Grecji, zatrzymał się w Istambule. W Afganistanie trenował boks, jak wielu jego rówieśników. Jego ojciec był w wojsku, a matka została w ojczyźnie. – Przemytnicy trzymali mnie w zamknięciu przez 15 dni, żebym dał im więcej pieniędzy – wspomina. Stojący obok inni uchodźcy przytakują mu. Podobnych relacji nie brakuje. Pokazują nam zdjęcia swoich żon i dzieci, które już są w Europie Zachodniej albo zostały w rodzinnych kontenerów pośrodku niczegoWiększość obozów dla uchodźców jest ogrodzona wysokim płotem i strzeżone przed przypadkowymi gapiami. Zupełnie inaczej jest w obozie Koutsochero, który znajduje się około 20 km na zachód od miasta Larisa w środkowej Grecji. Ośrodek również jest przy ruchliwej drodze i na terenie byłej bazy miejsce przyjeżdżamy wynajętym samochodem – to jedyna możliwość dostania się do obozu. Żadnych strażników i ogrodzeń. Przy wejściu wciąż przybrudzona tablica z informacją o otwarciu obozu w 2016 roku za donację ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz grecka flaga na wysokim maszcie. fot. Piotr Drabik Jest sobotnie popołudnie, więc nie ma nikogo z administracji obozu. Urzędnicy pracują w kilku połączonych ze sobą kontenerach, oddzielonych od reszty obozu zasiekami z drutu kolczastego, obserwowanych przez kamery monitoringu. Koutsochero od środka przypomina małe miasteczko. Dzieci mają do dyspozycji boisko do gry w piłkę i plac zabaw. Jest też prowizoryczna głównej drogi można kupić warzywa, ostrzyc się u fryzjera czy zrobić podstawowe zakupy. To jednak nie zmienia faktu, że obóz jest pośrodku niczego. Długie rzędy białych kontenerów postawiono w niecce na suchej ziemi. Żadnego naturalnego cienia. Żyje tutaj około 1600 uchodźców, głównie z Afganistanu, Iraku i Syrii. Zobacz także - Nic nie mamy, nawet pampersów dla dzieci – mówi nam Ahmed, który z żoną i trójką dzieci śpi w jednym z kontenerów. Pochodzą z Syrii. On był kurdyjskim partyzantem, dlatego deportacja oznaczała by wyrok. Ona jest w 8. miesiącu ciąży. – Raz pojechałam do szpitala w karetce. Lekarze powiedzieli mi, że jak nie mam pieniędzy, to mam wracać do obozu – relacjonuje Haji. Kobieta nie ma na taksówki, aby wykonywać regularne badania. fot. Piotr Drabik Rodzina wcześniej była w obozie na wyspie Leros, również blisko tureckiego wybrzeża. Trzy dni spali przed wejściem do Koutsochero, zanim administracja obozu warunkowo wpuściła ich warunkowo do jednego z kontenerów. Mogą tam zostać tylko do czasu urodzenia kolejnego dziecka. Co dalej? Nie kołoO tym, co się dzieje z uchodźcami bez dachu nad głową, można przekonać się na placu Wiktorii w centrum Aten. Otoczony restauracjami i barami od ponad pięć lat stanowi punkt recepcyjny dla nowych migrantów w greckiej stolicy. Na początku września znajdowało się na nim 100-200 osób. W cieniach drzew, całe rodziny na rozłożonych kartonach przebywają tutaj przez całą dobę. Na rękach małe dzieci, a obok wypchane po brzegi czarne worki. W środku dobytek życia uchodźców z Afganistanu czy oczach migrantów koczujących na placu, nad którym wznosi się pomnik mitycznego Tezeusza ratującego Hippodamię, trudno dostrzec płomyk nadziei. Słyszymy o policji, która regularnie zabiera z placu uchodźców i wywozi ich do obozów. Po pewnym czasie migranci znów tu wracają - na placu Wiktorii przynajmniej nie są zamknięci. Błędne koło. Tylko dzięki organizacjom pozarządowym uchodźcy mogą zjeść tutaj ciepły posiłek albo dostać podstawowe leki. fot. Piotr Drabik Tuż obok toczy się „normalne” życie. Goście spotykają się w restauracyjnych ogródkach, kilka metrów od koczujących uchodźców. Przechodnie w większości nie zwracają uwagi na migrantów śpiących na placu. – Grecy są już zmęczeni tematem migracji. Codziennie słyszą o nim w mediach – mówi nam młoda kelnerka z pobliskiego restauracji pracuje od kilku miesięcy, ale obawia się zwolnienia. Coraz mniej klientów przychodzi z powodu sąsiedztwa migrantów i obostrzeń z powodu koronawirusa. Dodaje, że politycy pojawiają się na placu tylko podczas kampanii wyborczych. – Mamy nadzieje, że w końcu znajdzie się jakieś rozwiązanie dobre dla nas i uchodźców – podsumowała. Artykuł powstał dzięki wsparciu Minority Rights Group
Rodos to jedna z najciekawszych wysp Grecji, pełna atrakcji, które warto zobaczyć. Słynnego Kolosa już co prawda tu nie ma, ale są za to piękne plaże, malownicze widoki, unikatowe zabytki i przytulne małe miasteczka oraz piękne Stare Miasto. Warto poznać bogatą i bardzo pokrętną historię wyspy. Na przestrzeni dziejów przewinęli się tu starożytni Grecy, Persowie, Rzymianie, Arabowie, Turcy Seldżuccy, Bizantyjczycy, Zakon Joannitów i znowu Turcy (tym razem Osmańscy) a następnie Włosi, Niemcy i Brytyjczycy, aż w końcu w 1947 roku wyspa znalazła się z powrotem w Grecji. Rodos to największa z wysp greckiego Dodekanezu, archipelagu 12 wysp wysuniętych najbardziej na południowy-wschód (nie licząc Krety) od kontynentalnej części Grecji, znajdujących się tuż u tureckiego wybrzeża. Sama wyspa jest stosunkowo duża – zajmuje przeszło połowę (ponad 1,4 tys. km2) powierzchni całego archipelagu (2714 km2) i mieszka tu ok. 60 proc. z 200 tys. jego mieszkańców. Duża część z nich mieszka w stolicy wyspy, która ma taką samą nazwę – Rodos. Zobacz nasz krótki przewodnik po wyspie Rodos i jej największych atrakcjach. Sprawdź, co warto zobaczyć podczas pobytu na greckiej wyspie. Miasto Rodos – stolica greckiej wyspy i atrakcje Starego Miasta Miasto Rodos, usytuowane na północnym cyplu wyspy, dzieli się na dwie części. Otoczone kilkukilometrowymi murami Stare Miasto, i jego nową część, czyli wszystko to co znajduje się poza murami. Jak na ironię najstarsze zabytki jakie można tu oglądać, czyli pozostałości po akropolu z III-II w. (odrestaurowano tu stadion, teatr i kilka kolumn dawnej świątyni Apollina) znajdują się w Nowym Mieście. Większość pozostałych zabytków znajduje się na starówce. Najwspanialszy z nich to Pałac Wielkiego Mistrza Zakonu Rycerzy Rodos, nazywany z grecka Kastellos, który wznieśli tu Joannici w XIV wieku, na ruinach wcześniejszej bizantyjskiej fortyfikacji (w XV w. przebudowano go powtórnie po trzęsieniu ziemi). To co można oglądać, to w dużej mierze rekonstrukcja dawnej budowli – po zajęciu Rodos przez Turków w pałacu mieściło się więzienie a kościół św. Jana (patron Joannitów), który był integralną częścią warowni, zamieniono na meczet. Ostatecznie większość została zniszczona w 1856 roku, kiedy podczas burzy w zabudowania uderzył piorun (pałac odbudowano dopiero w 1946 roku na polecenie Mussoliniego). Inne ciekawe miejsca zlokalizowane na Starym Mieście to ulica Rycerska (Odos Ippoton), przy której mieszczą się dawne siedziby rycerzy zakonnych, średniowieczna wieża zegarowa oraz Synagoga Kahal Kadosz Szalom, leżąca w dawnej dzielnicy La Juderia, która jest pamiątką po liczącej blisko 2 tys. diasporze rodyjskich Żydów (co ciekawe to najstarsza czynna synagoga w całej Grecji). Ciekawe są też zabytki z czasów osmańskich - meczet Sulejmana Wspaniałego, meczet admirała Murada Reisa czy też turecka łaźnia (hammam). Podczas wakacji na Rodos warto odwiedzić też tutejsze muzea – bizantyjskie i archeologiczne. Kolos Rodyjski - jeden z siedmiu cudów świata Integralną częścią starówki Rodos jest też port Mandraki, najstarszy na całej wyspie. Najprawdopodobniej to właśnie tu w czasach antycznych stał Kolos Rodyjski. Kolos Rodyjski był olbrzymim wykonanym z brązu posągiem, który przedstawiał boga Heliosa, utożsamianego z kultem solarnym. Ustawiono go w tutejszym porcie w III w. dla upamiętnienia zwycięskiej obrony miasta i wyspy w latach 305–304 Oblegającym był wówczas Demetrios Poliorketes (jego imię znaczyło „ten, który oblega miasta” i zostało mu nadane właśnie przez rodyjczyków), jeden z najbardziej znakomitych wodzów antycznego świata - zdobył Cypr i dwukrotnie Ateny. Według starożytnych przekazów, posąg miał ok. 30 metrów wysokości i w dodatku stał na 10-metrowym piedestale. Niektóre podania mówią, że każda z jego nóg stała na innym brzegu portu, tak że pod olbrzymią statuą mieściły się wpływające do portu statki. Czy tak było naprawdę? Tego nie dowiemy się prawdopodobnie nigdy – posąg został zniszczony w 227 lub 226 r. podczas trzęsienia ziemi, które wówczas nawiedziło Rodos. Joannici na Rodos Dzisiejsza stolicy wyspy wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby nie Joannici, zakon rycerski, który pomiędzy 1309 a 1523 r. władał tymi terenami (po nich walny wkład w rozwój miasta wnieśli też Turcy Osmańscy). Joannici to katolicki zakon rycerski, który rezyduje obecnie na Malcie, stąd często określa się ich mianem kawalerów maltańskich albo wręcz Zakonu Maltańskiego. Ich pełna i poprawna nazwa to Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Świętego Jana, z Jerozolimy, z Rodos i z Malty. Już to wskazuje, że zanim trafili na Maltę, przeszli dość długą i krętą drogę. Joannici powstali w okresie wypraw krzyżowych, początkowo jako bractwo a ostatecznie jako zakon szpitalny, który oficjalnie miał nieść pomoc chrześcijanom w Ziemi Świętej. Bardzo szybko uznani przez papiestwo zaczęli się rozrastać, tworząc na Bliskim Wschodzie całą sieć zamków i warowni, kontrolując też szlaki handlowe. Po tym jak w 1187 r. krzyżowcy zostali wyparci z Jerozolimy przez wojska Saladyna, szpitalnicy przenieśli się do twierdzy Margat, leżącej na terenie dzisiejszej Syrii, ale niecały wiek później pod presją Mameluków wycofali się stąd do Akki (obecnie Izrael), a po ostatecznym upadku Królestwa Jerozolimskiego w 1291 r., trafili na Cypr. To właśnie stamtąd wyprawili się na Rodos, wyspę, która wówczas była pod zwierzchnictwem Bizancjum, a więc dominowało tam chrześcijaństwo wschodnie. Po jej zajęciu szpitalnicy zaprowadzili tam swoje rządy, tworząc państwo zakonne, które funkcjonowało głównie dzięki handlowi morskiemu. Katolickie Rodos było solą w oku rosnącej w siły dynastii Osmanów - Turcy trzykrotnie nadaremnie oblegali wyspę, w końcu jednak udało im się dopiąć swego. 2 grudnia 1522 r., po sześciu miesiącach oblężenia, szpitalnicy zostali zmuszeni do kapitulacji. Turecki sułtan w uznaniu ich męstwa i ducha walki pozwolił pokonanym odpłynąć z wyspy zachowawszy swój rynsztunek. Ostatni Joannici opuścili Rodos 1 stycznia 1523 r. (zakonnicy przez kolejnych siedem lat tułali się po portach Morza Śródziemnego, by w końcu w 1530 r. osiąść na Malcie). Zwiedzanie reszty wyspy i największych atrakcji Rodos Drugą najczęściej odwiedzaną miejscowością na wyspie Rodos jest Lindos. Leżące w połowie wschodniego wybrzeża miasteczko słynie z dobrze zachowanego akropolu, na którym można podziwiać dorycką świątynię Ateny, oraz pozostałości po warowni z czasów Joannitów, malowniczo położonej na szczycie wzniesienia górującego nad wybrzeżem. Miłośnicy średniowiecznych warowni powinni też odwiedzić ruiny zamku w Kritinia, na przeciwległym brzegu wyspy. Powstała tu w 1472 r. twierdza miała chronić wyspę od zachodu przed osmańskimi atakami. Podobną funkcję pełnił też zamek Monolithos, położony nieco bardziej na południowy zachód, który w czasach joannitów zaliczał się do najważniejszych i najlepiej ufortyfikowanych warowni na wyspie. Miłośnicy przyrody koniecznie powinni odwiedzić Petaloudes czyli Dolinę Motyli, znajdującą się pośrodku wyspy, w jej północnej części. Zwiedzanie to tak naprawdę, długi na ok 1300 metrów, spacer zacienioną i wilgotną doliną, dający wytchnienie od upałów. To właśnie ten specyficzny mikroklimat przyciągnął tu kolonie motyli z gatunku Panaxia Quadripunctaria (najwięcej ich można zobaczyć w miesiącach letnich). Ciekawą propozycją są też Termy Kalithea, położone w głębi lądu, koło najbardziej obleganego kurortu wyspy, miejscowości Faliraki. Znajdują się tu lecznicze wody, które cieszą się powodzeniem już od najdawniejszych czasów. Goszcząc na Rodos, warto też rozważyć całodniową wyprawę na Symi, inną z wysp Dodekanezu, której ludność słynie z poławiania naturalnej gąbki (różnego rodzaju gąbki można nabyć podczas wycieczki). Podczas wyprawy zwiedza się też klasztor Panormitis, najważniejsze miejsce kultu prawosławnego na całym archipelagu, oraz stolicę wyspy – Yalos. Najpiękniejsze plaże na Rodos Rodos znane jest ze swych plaż. Na całej wyspie jest ich wiele, głównie po wschodniej stronie (na zachodzie dominują wysokie góry a wybrzeże miejscami jest dość strome). Najczęściej odwiedzane to Faliraki, Traganou i Tsambika, ale zwolennicy plaż na pewno nie mogą sobie tu odpuścić dwóch miejsc. Pierwsze z nich to Zatoka Anthony’ego Quinna, miesząca się zaledwie 3 km na południe od Faliraki. Co ciekawe, nazwa została nadana przez rząd grecki w ramach podziękowania Quinnowi, który rozsławił kraj rolą w filmie „Grek Zorba,” za promocję Grecji (Quinn grał również w filmie “Działa Nawarony”, który kręcono na Rodos) . Na samym południu wyspy znajduje się przylądek Prasonisi, który jest połączony z resztą wyspy olbrzymią łachą piachu. Dzięki temu plaża jest tu zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, a że zazwyczaj jest bardzo wietrznie, to istny raj dla amatorów sportów wodnych - zwłaszcza windsurfingu i kitesurfingu (na miejscu można wypożyczyć sprzęt i ew. wykupić lekcje u instruktora).